poniedziałek, 29 grudnia 2014

ROZTERKA WOJOWNIKA

Wiersz inspirowany tym co sam często czuję.

Przyszedł w miejsce wskazane przez wieszczy,
wziął miecz leżący tu już od stuleci,
postanowił pokonać całe zło,
które każdy dzień życia szpeci.
Dosiadł swego wierzchowca,
Obrał kierunek wioski, gdzie się wychował,
To tu po raz pierwszy stoczył walkę,
Stracił miłość i swego brata pochował.
Pędząc lasem czuł potęgę zła i nienawiści,
wiedział, że gdy się odwróci, śmierć ujrzy,
a ta pochłonie serce jego, plan swój ziści.
Jednak ciekawość nie zna granic, nawet on nie podołał,
Odwrócił się a jedyne co zdołał ujrzeć to strzała
szybsza niż wiatr, ugodziła go w serce, wiedział że kona,
Zasmucił się wielce, tracąc nadzieję, że czegoś dokona.
Opanował jednak ból i zwątpienie,
opanował emocje jak go uczono,
Z podniesioną głową wszedł w potępienie.

Nie umarł jednak! Obudził się pośród cudownych drzew,
kwiatów, polan, wokół niego uśmiechy radości i ciepła,
Uleczono go w tej krainie, wszak rósł tu magiczny krzew.
Na początku było wspaniale, o nic nie pytał, nikomu nie wadził,
Kobiety kochał, z mężczyznami się bratał, ale w sercu rosła pustka,
Coś jest nie tak, gdzie on jest zaczął się innych radzić?
Odpowiadali : "Cóż to, to są inne krainy? Nie wiemy co to władza
U nas każdy jest pomocny, ścieżkami miłości chadza. "
Zasmucił się wielce! O co więc walczyć? Za co umierać?
Biegał, pływał w morzu, ciężko pracował,
ale mimo to gniew nieustannie się w nim wzbierał.
To niemożliwe, pomyślał, w raju nie można ot tak zamieszkać,
Potrzeba wyrzeczeń, walki za ideały, doskonalić się
by być wspaniałym, dłużej już nie mógł zwlekać.
Twierdząc, że to podstęp złych ludzi, duchów, kłamców,
zaczął łapać swych wybawicieli, karać, uzbrajać,
Nikt jednak nie chciał walczyć, sam mordował skazańców,
Odbierał im duszę, bo nie chcieli podnieść broni,
Mieszkańcy ujrzeli krew swych braci, poznali śmierć,
Żołnierz wprowadził tyranię, choć zawsze od władzy stroił,
Aż ujrzał raz w rzece swe odbicie, kogoś kogo zawsze
chciał pokonać, powstała w nim rana, która nigdy się zagoi...

Spojrzał na piękną krainę, nie było już śmiechów i szczęścia,
lecz ból, smutek, podstępy, walki, krew i łzy,
Zniszczył ideę o którą zawsze walczył, popadł w nieszczęścia.
Stał się echem, legendą, wszyscy go nienawidzili,
jednak walczyli, tereny dzielili, prawa tworzyli,
Odkrył przed nimi inne strony ludzkiej osobowości,
Zaczął szlochać uciekając od samego siebie,
ale nie mógł pokonać swej słabości,
Nie pragnął przebaczenia, nie pragnął litości,
Buntownik poczuł, że jest architektem albo wyzwolicielem,
może jedynie walczyć za ideę, niszczyć co jest,
ale jego smutna dusza sprawia, że nie zniesie wiele.
Zawisł na  " drzewie życia " jak je od zawsze określano,
Lecz gdy znaleźli jego ciało, dano roślinie przeklęte miano,
Ciało spalono, wyrzucono wspomnienia,
Zapomnieli o sobie nie chcąc odkupienia,
Buntownik obserwował to wszystko,
Jego duch nie odszedł. Zawsze był wydarzeń blisko.
Wiedział, że jego waleczne serce kiedyś tu powróci,
By odnaleźć się pośród smutku i łez,
by ostatecznie nauczyć życia ludzi, by zwrócić!
To co im odebrał...
I jego dusza się uwolni, odejdzie
na wieki, ale gdy obce krainy się narodzą,
Obudzi się znów, a jego czyny w
mrok ludzkiego serca ugodzą.


sobota, 20 grudnia 2014

Regresja

Zaczęło się. Znów regresja do odmętów przeszłości,
Widzę swą słabą osobowość, ogrom zgorzkniałości,
Nie potrafię powiedzieć, by bym był coś wart,
Nie ma już w zapasie żadnych  ukrytych kart,
Zostałem sam, straciłem wszystko, przegrałem,
Wielkie plany miałem,
Lada chwila sukcesu się spodziewałem,
Swoje życie przegadałem,
Innym ludziom je oddałem,
Baty od Losu dostałem,
Nazywajcie mnie synem potępienia,
Sypiam we dnie, budzę się w ciemności,
Żywię się smutkiem innych osób,
Straciłem poczucie wszelkiej wartości,
Tak kończy się obsesja,
dążenia do doskonałości.
Odrzuciłem wiele miłości,
Odrzuciłem wszelkie sposobności,
Obwiniam się i każe,
Liczę na to, że kiedyś przeszłość z pamięci wymaże,
Że jeszcze kogoś miłością obdarzę,
A tymczasem cicho marze,
Idąc z obojętnością wobec życia,
Wyzbywając się siebie,
Nie mając już nic do ukrycia.